wtorek, 23 czerwca 2015

TAM

Tam, czyli nie Tu. Tam może być w zasięgu ręki, swojskie i nazwane. Ale może też być tajemnicą poza horyzontem, jak Atlantyda. Tam jest królestwem wyobraźni, obszarem tęsknot i marzeń, czasem obaw. Od zawsze stojąc Tu, patrzymy Tam i je wymyślamy. To szczególne, dalekie Tam może być Ameryką, Księżycem, szczęściem. Póki co, jesteśmy Tu, a słone fale morza obmywają nam stopy.



Morze od dzieciństwa mnie pociągało – oczywiście nie jako rozmazane bajoro z PRL-owskich pocztówek, czy dostępna wszystkim atrakcja turystyczna, ale jako konstrukt metafizyczny, nieokreślona dal i głębia. 
Stając twarzą w twarz z bezkresem wody, wpatruję się w magnetyczną dal i wyglądam odległego TAM, którego – jak sądzę – szukali niegdyś wielcy odkrywcy. Mogę przez chwilę pochodzić w ich butach po mokrym piasku i wciągać w płuca przeciąg wielkiej przestrzeni.
Morze jest najbardziej intrygujące po zmierzchu. Nadciągająca ciemność powoli oblewa każdy kamień i łachę piasku, ale fale ciągle jeszcze niosą na grzbietach światło, którego resztki usiłuję rejestrować do późnej nocy, tak długo jak się da. To nasycone wilgocią światło łapane przez długie sekundy rejestruje się na matrycy; kontempluję odległy, zamazujący się horyzont i ciemnogranatową głębię, która razem z falami podpełzła do moich stóp.
To misterium fotografii i dotknięcia wielkiej przestrzeni połykanej przez noc jest dla mnie oczyszczające, przywraca równowagę i poczucie sensu.
Oprócz spojrzenia w dal, tego najbardziej oczywistego, bo kierowanego automatyzmem wzroku, odkrywam także spojrzenie w głąb. I razem z ciągle dźwięczącym w uszach szumem fal odzywają się słowa utworu Kate Bush „Tiefer, tiefer, irgendwo in der Tiefe gibt es ein Licht” – „Głębiej, głębiej, gdzieś w głębinach jest światło”.
Przedstawiam pamiątkowe fotografie moich emocji, mam nadzieję, że nie do końca oczywiste, i niosące zagadkę na miarę światła otoczonego przez nadciągające ciemności.

Wojciech Miatkowski


Cykl fotografii TAM zrealizowany w latach 2012–2015
https://issuu.com/wojtekmiatkowski/docs/tam_katalog_net

poniedziałek, 23 marca 2015

Wojciech Zawadzki o fotografii Wojciecha Miatkowskiego

Fotografia jest dzisiaj wszechobecna. Decyduje o tym przede wszystkim łatwość pozyskiwania obrazu fotograficznego. A jednak to nieprawda. Niektóre fotografie wydają się zadawać kłam temu, na pozór oczywistemu, stwierdzeniu.
Są to fotografie, które, powstając w określonym miejscu i czasie, tworząc rodzaj „krzywego zwierciadła” (w szlachetnym tego słowa rozumieniu) i odbijając fragmenty rzeczywistości, przedłużają im egzystencję zgodnie z wyobraźnią, wrażliwością i refleksją ich autora. To on nadaje swoim, powstałym w ten sposób, obrazom charakter autonomiczny, każąc im niejako żyć własnym życiem.
Takie właśnie wydają się być fotografie Wojtka Miatkowskiego. Jakby istniały w nich dwie odrębne rzeczywistości, które spajają obrazy. Rzeczywistość rejestrowana i rzeczywistość wyimaginowana. Proste i skomplikowane zarazem. Proste, bo trudno się oprzeć ich estetyczności i pięknu, które autor nadaje im za pomocą wyczucia formy i umiejętności porządkowania elementów rzeczywistości za pomocą celownika swojej kamery. Skomplikowane zaś, bo każą się zastanawiać nad fantasmagorią plątaniny jasnych i ciemnych plam wydobywanych jakby w poszukiwaniu czegoś więcej niż tylko geometrycznego porządku, regulującego wygląd prostokąta papieru fotograficznego.
Wojtek Miatkowski za sprawą jakiejś jemu tylko znanej prawdy wydaje się prezentować nam swoisty mikrokosmos miejsc, odrywając obraz od ich potoczności, która towarzyszy widzeniu każdego z nas. Miejsc szczególnych, tętniących swoją własną energią odbieraną przez człowieka, który jest w stanie zapisać ją na materiale światłoczułym.
Sądzę, że Wojtek Miatkowski traktuje swoją fotografię jako próbę nieco mistycznego doświadczenia, którym pragnie podzielić się z odbiorcą, aby je zobiektywizować. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że fotografia traktowana w ten sposób jest sztuką fotografii.
Wojciech Zawadzki